- Mamo, mamo! –
odwracam się w stronę kuchni, gdzie kobieta w średnim wieku unosi na mnie swoje
spojrzenie. Wiem, która jest godzina, jaki jest dzień tygodnia. Zdaję sobie
sprawę również z tego, że nigdy w życiu nie spodziewałaby się mnie o tej porze
na schodach, rozjuszoną i jakby trochę zlęknioną.
Jej rysy
łagodnieją. Czuję na sobie jej wzrok.
Ja, Kaludia,
drugie dziecko Ilony i Grzegorza Marlińskich, o dwa lata młodsza siostra Kacpra,
stoję w niedzielny grudniowy poranek przed blondynką mojego wzrostu z miną,
jakby cały świat widział mnie nago.
Tak właśnie się
czuję.
Obnażona. I w
tym ogromnym domu, pośród rodzinnych pamiątek, bibelotów rodziców i ogólnego
chaosu, jest tylko jedna osoba, która zna mnie na wylot.
- Kacper – i zaciskam
wargi w obawie, że wygadam kilka słów za dużo.
- U babci. Wróci
na obiad.
Niech to szlag.
Słyszę tylko
charakterystyczny dźwięk dzwoniącego telefonu.
Mojego telefonu.
Błagam,
potrzebuję mojego brata.
Teraz.
Brakuje mi tchu.
Trzeba żyć.